wtorek, 9 października 2012

CZY POLACY TO IDIOCI?



A jeśli nie, to dlaczego wciąż ktoś próbuje z nas robić idiotów?

            Dziś wybiegam nieco w przyszłość. I będzie o temacie, który wkrótce zdominuje na długie tygodnie zainteresowanie polskich mediów i przykuje uwagę sporej części opinii publicznej. Zupełnie zresztą niezasłużenie. Bowiem w rzeczywistości jest to temat błahy, można powiedzieć, że dla zdecydowanej większości Polaków trzeciorzędny. Choć zostanie nam przedstawiony jako najważniejszy z ważnych…
            Mam na myśli coraz głośniej zapowiadane przez PiS wotum nieufności dla rządu i zastąpienie premiera Tuska niejakim Prof. Glińskim, zaś dotychczasowych ministrów - grupą bezpartyjnych ekspertów. Ciekawe, ilu Polaków uwierzy, że którejkolwiek z partii opozycyjnych zależy na takiej „rewolucji”… Moim skromnym zdaniem żadna partia, łącznie z samym PiS-em, nie jest tym zainteresowana! Zaś wotum nieufności i próba pozbawienia ekipę D. Tuska władzy nie jest żadnym działaniem docelowym, ale wyłącznie elementem bardzo długofalowej polityki Kaczyńskiego. Bo skoro on wie doskonale, że wotum nie ma najmniejszych szans powodzenia, to po co chce je zgłosić? Gdy nie wiadomo, o co chodzi Jarosławowi  Kaczyńskiemu, to wiadomo, że chodzi mu o niego samego i o władzę…

            Pozostałe partie opozycyjne od początku zapowiadają, że nie poprą PiS-owskiego wotum nieufności i PiS-owskiego kandydata na premiera. I zdania nie zmienią, bo niby w imię czego miałyby to zdanie zmieniać?! Jaki mają interes w tym, aby ekipę PO-PSL zastępować ekipą PiS-u, czyli ministrów partii „tylko” nie lubianych, ludźmi partii, której szczerze nienawidzą i z którą ideowo zupełnie im nie po drodze? Bo przecież nikt rozsądnie myślący nie ma złudzeń co do całkowitej zależności Prof. Glińskiego od swojego promotora… Zmiana zdania przez partie Millera lub Palikota oznaczałaby głosowanie za zmianą rządu złego na rząd najgorszy z możliwych.
            Tyle, że Kaczyńskiemu wcale aż tak bardzo nie zależy na tym poparciu… Może nawet przeciwnie! Gdyby mu zależało, to nie traktowałby pozostałej części opozycji jak gówniarzy, którym obwieszcza się po fakcie nazwisko wyłącznie swojego kandydata. I stawia się ich pod ścianą koniecznością wyboru „albo jesteście z nami, albo was zniszczymy…” Bez zasięgania opinii, bez konsultacji, bez możliwości zgłaszania innych kandydatur, bez uzgodnienia jakiejkolwiek strategii na przyszłość.
           
            Niepisowska opozycja zagłosuje więc przeciw wotum lub wstrzyma się od głosu. I w tym momencie zacznie się robienia z Polaków idiotów akt drugi… Drugi, bo pierwszy będzie miał miejsce w tygodniach poprzedzających głosowanie… Posłowie Błaszczak, Brudziński, Hofman, Czarnecki, a nawet sam wielki Wódz, w każdej dosłownie wypowiedzi dla mediów podkreślać będą znaczenie tego głosowania, wyolbrzymiać to znaczenie do n-tej potęgi. Przedstawiać je jako rzeczywisty sprawdzian intencji poszczególnych partii i ich stosunku do rządów PO-PSL. A więc i do obecnej polskiej rzeczywistości. W myśl wspomnianej zasady „kto nie jest z nami, jest przeciwko nam”, kto nie jest z PiS-em, ten jest z PO i PSL. A więc pośrednio odpowiada za to, co się dzieje w kraju…
            Po odrzuceniu wotum nieufności PiS będzie mieć w ręku „dowód” na kolaborację Millera, Palikota i Ziobry z Tuskiem… Dowód na „współodpowiedzialność” innych partii opozycyjnych za to, co Polaków boli i z czego są niezadowoleni. I Kaczyński będzie mógł już głośno, jak Książę Jeremi Wiśniowiecki pod Piławcami, zawołać „oni wszyscy zdradzili, ale ja pozostałem na placu boju, więc kupą do mnie, mości panowie, kupą do mnie…!!!”. Elektoratu PO, SLD i RP w ten sposób raczej nie pozyska. Ale już zwolenników partii Ziobry lub PJN-u z pewnością tak… Ale to będzie raczej zysk tylko dodatkowy. Bo Kaczyński chce zrobić idiotów głównie z tych Polaków, którzy na wybory nie chodzą w ogóle. Z tych 30-40% naszych rodaków, którzy trzymają się z dala od polityki. Ale którzy, w związku z pogarszającą się sytuacją w kraju, zapewne wkrótce zakrzykną „dość tego, pora wziąć sprawy w swoje ręce!”. I na kogo zagłosują, skoro będą chcieli głosować przeciwko partiom rządzącym? Przecież nie na przybudówki i cichych sprzymierzeńców PO…
            Zakładając takie plany i intencje J. Kaczyńskiego, można zaryzykować twierdzenie, że ostatnią rzeczą, jakiej by on sobie życzył, jest poparcie innych partii dla jego własnego wotum nieufności… Tym bardziej, że i on ma w swoim otoczeniu niezłych ekonomistów. I nie mam tu na myśli Beaty Szydło, naczelnej ekonomistki PIS-u, której strach byłoby powierzyć nawet księgowość w żłobku… I Kaczyński zna prognozy ekonomiczne na następne lata. Wie doskonale, że rok 2013 (a może i 2014) będzie momentem krytycznym. Polem minowym lub rafą dla każdego bez wyjątku rządu. Po co więc samemu włazić na miny? Tym bardziej, gdy się nie ma zielonego pojęcia, jak się z tymi minami uporać. Niech te miny rozbrajają Tusk i Pawlak. Kaczyński poczeka i sobie spokojnie poobserwuje. Każda urwana wybuchem noga to będzie w przyszłości plus dla niego. A jeśliby wotum zostało przyjęte, to w powietrzu latać będą nogi już nie ministrów Tuska, ale tych nowych, popieranych przez PiS. Więc wotum zostaje zgłoszone już z myślą o tym, żeby je odrzucono… Najlepiej głosami wszystkich, poza PiS-em, sejmowych ugrupowań.

            A co by było, gdyby zdarzył się polityczny cud?! I wszystkie partie opozycyjne, lewicowe i prawicowe, poparły wniosek o wotum? Szansa jedna na milion, ale jednak… Odpowiedź brzmi – nic by nie było! Kaczyński wcale by się nie popłakał. Choć miałby sporo pracy przed sobą. Nieplanowanej i raczej niechcianej. Tymczasowej. Bo, po pierwsze, nie udałoby mu się skompromitować innych partii opozycyjnych. Więc musiałby podejmować kolejne próby. A, po drugie, spadłby mu na głowę obowiązek uformowania nowego rządu. Nie takiego, jakiego sobie życzy. Z innym, niż on, premierem i zachowującego jakieś pozory apolityczności. Też zresztą bardzo tymczasowego. Rządu, który by mu już żadnych plusów nie dostarczał, a wręcz przeciwnie. Zespołu „ekspertów”, który zostałby powołany pod jego jednak auspicjami. Za który główną odpowiedzialność ponosiłby nieszczęsny Prof. Gliński. Ale i partia, która go na kandydata zgłosiła. Więc plan Kaczyńskiego na najbliższe miesiące sprowadzałby się do minimalizowania „kosztów” rządzenia nowej ekipy. Nie tracenia zbyt szybko poparcia społecznego, jakie z takim trudem udało się uzyskać.
            Ten rząd cieszyłby się władzą przez kilka, góra kilkanaście miesięcy. Dłużej nie wytrzymałoby go społeczeństwo, które zapewne nie zauważyłoby żadnej dosłownie zmiany jakościowej, a może nawet pewne pogorszenie sytuacji w związku z kryzysem. Bo ten rząd żadnych cudów zdziałać by nie potrafił. Po krótkotrwałych nadziei i zaufaniu, przyszłyby jeszcze większe zawód, zniecierpliwienie i złość.
            Ale, przede wszystkim, dłużej nie wytrzymałby tego rządu sam Kaczyński… On, stworzony do rządzenia i wielbienia przez tłumy, miałby biernie (przynajmniej oficjalnie) obserwować poczynania jakichś bezpartyjnych ekspertów?! Nie mających pojęcia o istocie władzy i o uroku decydowania za miliony współobywateli?! Już raz to przecież przeżywał! W mękach i chorym cierpieniu. Gdy aż przebierał nogami i co rusz spoglądał na zegarek w czasach rządów premiera Marcinkiewicza! Który, o zgrozo, okazał się lepszym premierem, niż obaj Kaczyńscy mieli nadzieję, że będzie! Nigdy więcej takiej udręki! A jeśli już, to jak najkrócej…
            Więc Kaczyński będzie bardzo bacznie wpatrywać się w słupki sondażowe, wsłuchiwać się w odgłosy niezadowolenia i w znów pojawiające się głośne nawoływania „Jarosław, Polskę zbaw…!”. I pewnego pięknego, starannie przez PiS wybranego dnia, ogłosi wszem i wobec, że ponieważ ani rząd PO-PSL, ani rząd bezpartyjny, nie dały rady, więc pora przeprowadzić nowe, przedterminowe wybory. I zacznie się robienia z Polaków idiotów akt kolejny…

Tyle na dziś.

środa, 3 października 2012

O dziedzinie, w której bardziej pasujemy do stepów Azji, niż do Europy.



Dziś nie o polityce.
Ale o polskim prawie.
A właściwie o braku poszanowania dla tego prawa.

            I ze strony zwykłych, prostych obywateli. Ale przede wszystkim przez instytucje, których „psim obowiązkiem” jest pilnować przestrzegania tego prawa. Bo do tego celu zostały kiedyś stworzone i w tym  celu są przez nas wszystkich utrzymywane.
            Zobaczyłem wczoraj w TV dwa programy. I właśnie pod wpływem tego, co zobaczyłem i usłyszałem, utwierdziłem się w przekonaniu, że pod względem poszanowania obowiązującego prawa Polska bardziej przypomina republiki azjatyckie, niż zachodnie cywilizacje. Mognolia, Azerbejdżan, Inguszetia itp… Wiecie sami.
            Pierwszy z programów (a właściwie migawki w serwisach informacyjnych TV i Onetu) poświęcony był okrucieństwu, wręcz katowaniu zwierząt w trakcie handlowania nimi na „targach zwierzęcych” i transportu do ubojni. Bicie, kopanie, przewożenie w workach lub bagażnikach samochodów, porażanie w najwrażliwsze części ciała paralizatorami… O skurwysynach, którzy się dopuszczają tego bestialstwa i jednocześnie PRZESTĘPSTWA, napiszę może kiedyś indziej. Dziś chcę poświęcić parę słów tym, którzy dopuszczają do tego przestępczego bestialstwa, przymykają na nie oko, tolerują… Choć nikt z oprawców ani się nie kryje z tym, co robi, ani też to, co się wyprawia na takich „targach”, nie jest dla nikogo żadną tajemnicą! Odbywają się one od dziesięcioleci, w biały dzień, a uczestniczą w nich tysiące osób. Nikt się tym specjalnie przez te dziesięciolecia nie przejmował. Tyle, że od kilku lat to, co ludzie robią ze zwierzętami podczas takich  „targów”, jest już…  przestępstwem. Czyli łamaniem obowiązującego w Polsce prawa… Podobnie jak często przestępstwem jest dopuszczanie do takiego jawnego łamania prawa przez instytucje, które są stworzone do tego prawa przestrzegania. I w tym celu utrzymywane przez Państwo lub samorządy.
            Mam tu oczywiście na myśli Policję, Straż Miejską, służby weterynaryjne, Prokuraturę, ale także rozdęte do granic absurdu urzędy wojewódzkie, powiatowe, gminne, burmistrzów i wójtów. W tych pierwszych wszyscy pracownicy, w tych drugich wybrane osoby mają OBOWIĄZEK czuwać nad przestrzeganiem prawa. Przeciwdziałać jego łamaniu. Mają to wpisane w zakres swoich obowiązków i za to pobierają pensje w wysokościach, o jakich na ogół zwykły obywatel może tylko pomarzyć…
            Jeśli policjant, strażnik miejski lub powiatowy weterynarz nie wiedzą o katowaniu tych zwierząt, choć wiedzą o tym niemal wszyscy dookoła, to niech wypierd***!!! Bo to oznacza, że rażąco zaniedbują swoje obowiązki i nie nadają się do tej pracy! Jeśli natomiast wiedzą i pomimo to tolerują, to nie tylko niech wypierd***, ale jeszcze odpowiadają karnie za zatajanie przestępstwa! Przyzwalanie na łamanie prawa, którego przestrzegania mają pilnować.
            Oczywiste, że strażnik miejski, zamiast szwendać się po targach zwierzęcych, woli wypisywać mandaty za nieprawidłowe parkowanie. Weterynarz robić kasę na lewej deratyzacji. A policjanci łapać na fotoradar kierowców, którzy jechali 15 km za szybko. Bo taki kierowca nie tylko nie da policjantowi w mordę ani go nie wyzywa, ale będzie się jeszcze przymilnie uśmiechać i przepraszać. Tyle, że i policjanci, i strażnicy nie mają w zakresie swoich obowiązków wpisanego zajmowanie się wyłącznie „łatwymi” przestępstwami i wykroczeniami. Tylko wszystkimi bez wyjątku! Policjant, który przekroczenie prędkości traktuje jak niedopuszczalne wykroczenie, a okrucieństwo wobec zwierząt jako mało istotny i mało szkodliwy społecznie epizod, to w ogóle nie jest żaden policjant. Kodeks karny nie zawiera stopniowania, który paragraf jest mniej ważny, a który ważniejszy. Albo czuwa się nad przestrzeganiem wszystkich, albo, de facto, nie czuwa się nad przestrzeganiem prawa w ogóle…
            A już zupełnie kuriozalna i żałosna jest sytuacja, gdy dowodów na łamanie prawa, podkreślam, łamanie prawa nie incydentalnie, ale notorycznie (!), i to nie na odludziu lub pod osłoną nocy, ale na oczach tłumu w biały dzień, organom ścigania muszą dostarczać przedstawiciele fundacji obrońców zwierząt i telewizji… niemieckiej!
            Mognolia, Azerbejdżan, Inguszetia itp… Czyli dzicz. Wiecie sami.

            Rozpisałem się o zwierzętach i nie mam już czasu na drugą sprawę. Jeszcze o niej napiszę. To będzie tekst o naszej kochanej, państwowo-kościelnej Komisji Majątkowej. Czyli o jednym, wielkim przekręcie, przy którym afera Amber Gold to pikuś…